Wróćmy więc do Playa del Carmen i naszego drugiego dnia w Meksyku. Przeszliśmy się po biurach turystycznych, zebraliśmy oferty i wstępnie zdecydowaliśmy się płynąć następnego dnia na wyspę Cozumel. Nie mieliśmy przy sobie wystarczająco gotówki, by zapłacić za wycieczkę. Poszliśmy więc do bankomatu. Wybraliśmy dobrze nam znany Santander. Gdzie jak gdzie, ale w europejskim banku wszystko powinno pójść sprawnie. Powinno, ale nie poszło. Pojawił się problem, więc musieliśmy anulować transakcję. Bankomat się zaciął i pożarł kartę. Super - pierwsza próba wypłaty pieniędzy, drugi tydzień podróży i do tego niedziela... Finał był taki, że karty nam nie zwrócono, bo podobno bankomat automatycznie ją zniszczył. Mieliśmy co prawda drugą, jednak wizja podróżowania przez Amerykę Południową z jedną kartą nie wydawała nam się dobrym pomysłem. Dlatego niczym Pomysłowy Dobromir wpadliśmy na dziwaczny plan ;) Zamówiliśmy kartę na warszawski adres (okazało się, że Alior nie wysyła kart za granicę), która z pomocą Ani (w rodzinie siła! :) ) trafiła do Marysi w San Francisco :) Międzynarodowa akcja zakończończyła się sukcesem.
Tak więc dzięki niefortunnej sytuacji z kartą mieliśmy okazję poznać Marysię i jej męża Johna :)
Nie wiedzieliśmy wówczas, że zaproszą nas na super rejs żaglówką po zatoce wzdłuż wybrzeża, koło Alcatraz i pod mostem Golden Gate Bridge. A także udostępnią nam kanapę w swoim przytulnym mieszkaniu. Kto by pomyślał, że przygoda z kartą skończy się kolejną, ale tym razem o niebo lepszą ;) Takiego finału nawet sobie nie wyobrażaliśmy :) Dziękujemy Wam, Aniu, Marysiu i Johnie! :D
Jeśli chodzi o sam rejs, to było to fantastyczne doświadczenie. Wiatr był bardzo silny i przechylał łódkę na jedną stronę. Płynęliśmy praktycznie pionowo. Oczywiście nasz kapitan John wiedział co robi ;) Tuż pod słynnym mostem Golden Gate Bridge widzieliśmy delfiny, a koło portu w SF wylegujące się lwy morskie :) W drodze powrotnej mogliśmy spróbować naszych sił i sterować łódką (oczywiście w łagodniejszych warunkach :) ). Cała wyprawa trwała ok 5 godz, ale czas minął w mgnieniu oka.
Następnego dnia ruszyliśmy na zwiedzanie miasta, tym razem na lądzie. San Francisco jest badzo przyjemnym miejscem. Spacerując po ulicach ma się wrażenie, że jest się w małym miasteczku, a nie czwartym pod względem liczby ludności mieście Californii. Być może to zasługa kolorowych wiktoriańskich budynków, niskiej zabudowy lub wąskich ulic. San Francisco ma swój klimat. Różni się od Las Vegas czy Los Angeles i choćby dlatego warto je odwiedzić.
P.S. Marta - wielkie dzięki za skontaktowanie nas z Marysią :)
![]() |
Tego mostu nie trzeba przedstawiać, to oczywiście Golden Gate Bridge :) |
![]() |
Most obejrzeliśmy z każdej strony :) |
![]() |
Rozleniwione lwy morskie :) |
![]() |
Mniej popularny San Francisco-Oakland Bridge :) |
![]() |
Alcatraz i most w jednym :) |
![]() |
"Klasyczne" zdjęcie Golden Gate Bridge ;) |
![]() |
Pamiętacie serial "Pełna chata" ? Te piękne wiktoriańskie domy można zobaczyć w czołówce :) |
![]() |
W tym mieście lepiej mieć sprawne hamulce :) |