Koh Larn

4 km długości i 2 km szerokości - niewiele, jak na wyspę przyjmującą dziennie 5 tys turystów. Całe szczęście byliśmy tam przed sezonem. Strach pomyśleć, co dzieje się na wąskich plażach wyspy, gdy odwiedzają je dzikie hordy spragnionych słońca urlopowiczów.

Na Koh Larn można się dostać za 30 Baht z miasta Pattaya. Promy pływają od 7 do 18. W związku z tym, że hotele na wyspie są drogie, wiele osób nocuje w Pattaya, a na Koh Larn wybiera się tylko poplażować. Tak też zrobiliśmy i my. Wyobrażaliśmy sobie dzikie plaże, małe zatoczki, ciszę i spokój. Trzeba przyznać, że bardzo się pomyliliśmy. Okazało się, że plaże wypełnione są leżakami i parasolkami, między którymi nie da się wcisnąć igły, a co dopiero rozłożyć swój ręcznik. Przypominało to trochę ustawienie krzeseł w kinie. Ciekawe, jaki widok mają ci w ostatnim rzędzie, na pewno nie błękit wody ;) 

A Pattaya... chciałoby się powiedzieć "miasto, jak miasto". Nieszczególnie ładne, trochę brudne, pełne turystów (szczególnie z Rosji) i hoteli. Popularność zyskało w latach 60-tych, kiedy to spragnieni odpoczynku i relaksu amerykańscy żołnierze zaczęli je odwiedzać. I tak z niewielkiej rybackiej wioski Pattaya zmieniła się w tętniące życiem i słynne z sexturystyki miejsce. Obecnie władze miasta starają się zmienić jego wizerunek, na bardziej "przyjazny rodzinom z dziećmi". Jednak szczerze mówiąc, jeżeli ktoś przyjeżdża do Tajlandii na 3-tygodniowy urlop, nie ma czego szukać w Pattaya ;) 







Kilka zdjęć miasta:





Słynna 'Walking Street' z klubami go-go


Instagram