Torres del Paine

Polecieliśmy prawie na koniec świata, by zmierzyć się z nieprzewidywalnym obliczem Patagonii i przejść jeden z najpopularniejszych jej szlaków. Zrobiliśmy 91 km w 5 dni, przetrwaliśmy sztorm i mieliśmy 4 pory roku w ciągu jednej doby.. :)

Park Torres del Paine był właściwie jedynym powodem, dla którego dodaliśmy Chile do naszej podóżniczej mapy. Położony na południu Ameryki Południowej co roku przyciąga dziesiątki tysięcy turystów. Mimo że po podliczeniu kosztów takiej wyprawy można złapać się za głowę, chętnych nie brakuje ;) Chilijczycy próbują chronić przyrodę (głównie przed ludzką głupotą) i nie pozwalają rozbijać namiotów oraz gotować poza wyznaczonymi miejscami. A i tak w ciągu ostatnich 11 lat dwukrotnie musieli walczyć z gigantycznymi pożarami zapruszonymi przez turystów. Przy wietrze wiejącym 100km/godz ogień rozprzestrzenia się błyskawicznie. Dlatego przed wyruszeniem do parku należy dokładnie zaplanować trasę i zarezerwować wszystkie noclegi. Do wyboru są darmowe kempingi (na których można zostać tylko 1 noc) oraz płatne schroniska, hotele i pola namiotowe. W tym roku sezon oficjalnie rozpoczął się 15 października. My wyruszyliśmy na trekking kilka dni wcześniej. Dzięki temu, jak się później okazało, nie musieliśmy mieć rezerwacji. 

W parku do wyboru są dwie trasy tzw "W" oraz "O". Do 15.10. tego roku można było jeszcze przejść tzw "ogon" prowadzący od administracji parku do prywatnego kempingu i schroniska o nazwie Paine Grande. W ten sposób omijało się drogi katamaran, który przywozi turystów z jednego końca jeziora na drugi, właśnie do Grande. Ze względu na to, że byliśmy przed 15.10. mogliśmy zrobić "ogon" i zaoszczędzić na katamaranie (27 usd/os) :) 

Tak więc rozpoczęliśmy nasz trekking od 5-godzinnego marszu. Pogoda dopisywała, a trasa była prosta, praktycznie cały czas szliśmy po płaskim terenie. Po lewej stronie mieliśmy rzekę, przed nami skąpane w chmurach szczyty gór, a za nami falującą na wietrze roślinność stepu. Ok 16 dotarliśmy do kempingu. Tylko zdążyliśmy rozstawilić namiot, rozszalał się wiatr i zaczęło padać. I tak padało przez kolejne 24 godz. Ulewa, później śnieżyca i wiatr tak silny, że mógł przewrócić człowieka. O Patagonii mówi się, że w ciągu jednego dnia można mieć 4 pory roku :) 

Drugiego dnia, mimo niesprzyjającej pogody zdecydowaliśmy się dotrzeć do oddalonego o 3,5 godz marszu lodowca Grey. Zostawiliśmy sprzęt i plecaki w schronisku i uzbrojeni w płachty przeciwdeszczowe ruszyliśmy przed siebie. Wiatr rozszalał się na dobre, śnieg z impetem uderzał w twarz. Zima na całego ;) Trasa była dość wymagająca, a to w górę, a to w dół. W końcu dotarliśmy do miejsca, z którego widać lodowiec, zrobiliśmy 4 zdjęcia i od razu pobiegliśmy spowrotem do schroniska. Mieliśmy za sobą 22 km i kolejne 7,6 km do następnego kempingu Italiano. Sztorm nie dawał za wygraną. Gdy doszliśmy do kempingu wszystko mieliśmy mokre, a ze skarpetek mogliśmy wyciskać wodę. Całe szczęście następnego ranka na niebie pojawiło się słońce. 

Na 3 dzień mieliśmy zaplanowany krótki trekking Frances Valley i powrót do tego samego kempingu. Ze względu na leżący w wyższych partiach doliny śnieg, część trasy była zamknięta. Podczas drogi kilka razy widzieliśmy schodzące z pobliskiej góry lawiny. Huk był tak głośny, że przypominał grzmot podczas burzy. Po powrocie mieliśmy trochę czasu na regenerację sił przed 4-tym, najdłuższym dniem. 

Przedostatniego dnia, chcąc pominąc płatne pola namiotowe musieliśmy przejść ok 20 km do darmowego, położonego niedaleko słynnych skał Torres del Paine. Wg mapy jest to trasa na ok 10 godz. Nam udało się ją przejść w 8. Droga była różnorodna, szliśmy przez las, step, pagórki, wiszące mosty, mijaliśmy jeziora o pięknym turkusowym kolorze, przeskakiwaliśmy przez małe bagna. Najtrudniejszy był ostatni etap, czyli wejście na zbocze góry. Tam znowu przywitała nas zimowa aura.

Mieliśmy szczęście, że pogoda się poprawiła i ponownie otworzono kemping (przez 2 dni był zamknięty). Co nie zmienia faktu, że na polu namiotowym leżał śnieg ;) Nikt się jednak tym nie przejmował. Wszyscy szykowali się na najważniejsze - podziwianie wschodu słońca odsłaniającego trzy spiczaste szczyty Torres del Paine (od których wzięła się nazwa parku). Ostatniego dnia wstaliśmy ok 5 rano. Po niecałej godzinie wspinaczki dotarliśmy do celu. Pogoda dopisała. Zobaczyliśmy Torres skąpane w pomarańczowym słońcu na tle bezchmurnego nieba. Niestety nie mogliśmy zostać tam zbyt długo. Musieliśmy przecież wrócić na dół, do bramy parku, skąd odjeżdżały autobusy do Puerto Natales. A to oznaczało 17 km marszu. Na szczęście końcówkę trasy udało nam się podjechać autostopem :)















Schronisko i kemping Paine Grande


Lodowiec Grey

Widok z Francés Valley





Most prowadzący do kempingu Italiano

Darmowy kemping Italiano







Skrót do schroniska Chileno


W restauracji schroniska Chileno można zostawić ślad po sobie ;)

Kemping Torres

Słynne Torres del Paine (2 850 m n.p.m) o wschodzie słońca



Mapa naszego treku
1. dzień kolor czerwony
2. dzień kolor pomarańczowy
3. dzień kolor żółty
4. dzień kolor zielony
5. dzień kolor fioletowy




Instagram