Ruiny Majów w Tulum

Koniec z odpoczywaniem. Nadszedł czas ruszyć dalej. Kolejnym punktem na naszej mapie było miasto Tulum.

Do miasta dojechaliśmy colectivo, czyli mini busem. To bardzo popularny i tani środek transportu. Co ciekawe colectivo nie mają rozkładu jazdy. Kierowcy czekają aż bus się zapełni. Gdy wszystkie miejsca są zajęte - ruszają. Fajne jest to, że można wysiąść w dowolnym miejscu na trasie. 

W Tulum trafiliśmy do hostelu "Che Babel", który jak się okazało został otwarty zaledwie tydzień wcześniej. A to oznaczało: nowe materace, pościel i sprawną klimatyzację. To jednak nie wszystko. Do dyspozycji mieliśmy mały basen, a rano czekało na nas śniadanie. Idealnie :) Pierwszej nocy odbyła się mała impreza urodzinowa. Razem z innymi zrzuciliśmy się na jedzenie, które przygotował chłopak z recepcji. Mięso w marynacie, kilka meksykańskich sosów, pieczywo, warzywa. Coś przepysznego. Wzięliśmy przepis :) 

Oczywiście do niewielkiego, spokojnego Tulum nie przyjechaliśmy po to, by siedzieć w hostelu. Jeszcze tego samego dnia ruszyliśmy do ruin miasta prekolumbijskich Majów. Jego położenie jest wyjątkowe. Znajduje się na 12-metrowym klifie i ciągnie wzdłuż wybrzeża Morza Karaibskiego. Miasto otoczone było murem, dzięki czemu łatwiej było je bronić przed najeźdźcami. Tulum pełniło rolę portu. Ze względu na swoje umiejscowienie miało dostęp zarówno do morskich, jak i lądowych szlaków handlowych, co czyniło je ważnym ośrodkiem. Było jednym z ostatnich miast zbudowanych i zamieszkałych przez Majów. Obecnie jest jednym z najlepiej zachowanych kompleksów ruin znajdujących się na wybrzeżu. 

Tulum to pierwsze ruiny Majów, które widzieliśmy, więc zrobiły na nas spore wrażenie. Nie mniej emocji wzbudziły iguany przechadzające się po trawie czy odpoczywające w cieniu drzew. Można je było spotkać wszędzie, nawet na plaży (jedna z nich pojawiła się nagle koło naszego plecaka, gdy tylko poczuła banany). Tego dnia fale były tak silne, że przewracały stojących w wodzie ludzi :) 














Instagram