Zion Park

Zion, czyli "ziemia obiecana". Brzmi intrygująco. Postanowiliśmy sprawdzić, co kryje się pod tą nazwą.

Podobny plan miało kilka tysięcy innych osób, które przyjechały do Zionu. Pierwszy raz widzieliśmy tak zatłoczony park. Być może to za sprawą weekendu, który wówczas się zaczął. A może jest to bardziej popularne miejsce, niż nam się wydawało. W każdym razie planując zwiedzanie czegokolwiek należy mieć na uwadze dzień tygodnia. 

Przy wjeździe do parku nic nie zapowiadało wielkich tłumów. Czerwona asfaltowa serpentyna prowadziła nas przez kanion wprost do najdłuższego wydrożonego w skale tunelu, jakim jechaliśmy. Po drugiej jego stronie ponownie serpentyny, tym razem w dół. Widząc otaczające nas monumentalne skały myśleliśmy, że będzie to po prostu kolejny kanion, zwłaszcza, że park znajdował się po środku pustyni. Jednak "ziemia obiecana" miała coś więcej do zaoferowania :) 

W parku Zion krajobraz zmienia się wraz z głębokością kanionu, od zielonej góry, po pustynny dół. Widoczna z dużej wysokości zielona wstążka przecinająca kanion pokazuje, gdzie płynie życiodajna rzeka Virgin.

Dzięki tej różnorodności w parku jest wiele ciekawych tras trekkingowych. Jedna z najbardziej znanych ("The Narrows") wiedzie wąskim dnem kanionu, którym płynie rzeka. Chodników brak ;) więc trasę pokonuje się w wodzie, czasami po kolana, czasam nawet po pas. Niestety dzień wcześniej przeszła ulewa i spodziewano się powodzi, dlatego ranger odradził nam ten trekking. Bezpieczeństwo turystów traktowali dość poważnie. Przy przystanku shuttel bus stał chłopak z Centrum Turystycznego ostrzegając: "Jeśli ktoś wybiera się do The Narrows, wiedzcie, że oczekujemy powodzi". Największym niebezpieczeństwem podczas takiej powodzi nie jest woda, ale to, co z sobą niesie: drzewa, kamienie, fragmenty skał.

Trekking The Narrows odpuściliśmy. W zamian zrobiliśmy tylko pierwszą jego część (bezpieczną, prowadzącą do miejsca, gdzie kanion się zwęża) oraz 3 krótsze. Przeszliśmy łącznie ok 12 km. Każda z tras była inna, a więc mogliśmy poznać różne oblicza Zionu, od wysokich klifów, przez małe wodospady, po "płaczącą" skałę. Na jednym ze szlaków zgubiliśmy się, ale dość szybko to skorygowaliśmy ;) Dzień zakończyliśmy w najlepszy z możliwych sposobów - kąpielą w rzece. 

Wędrówka wśród soczystej zieleni, wodospadów czy po prostu w cieniu drzew była miłym oddechem od tych wszystkich gorących i skalistych kanionów, które dotychczas zwiedziliśmy :)

Dużym plusem parków w USA są darmowe stacje z wodą pitną. Z jednej strony jest to sposób na ograniczenie śmieci (zamiast kupować kolejną butelkę wody, można napełnić poprzednią), z drugiej dbanie o bezpieczeństwo turystów (przy takich temperaturach łatwo o odwodnienie). 

Wspomniana wcześniej ulewa nie była jedyną niespodzianką, która mogła pokrzyżować nam plany. Po pierwszej nocy koło Zionu samochód nie chciał odpalić. Powód okazał się banalny - rozładowany akumulator.  Rozejrzeliśmy się dookoła z nadzieją, że znajdziemy jakichś ludzi z kablami ;) Wyboru zbyt dużego nie było, więc zapytaliśmy parę, która zaparkowała niedaleko nas. Jakimś cudem mieli kable :) Było to młode amerykańskie małżeństwo, które w ramach podróży poślubnej zwiedzało Stany. Chłopak chętnie nam pomógł. Sam był kiedyś na Islandii, więc jak to określił: wie, co to znaczy być daleko od domu :)





Początek drugiej części szlaku The Narrows










Instagram